obrazek

niedziela, 3 sierpnia 2014

Nie ma to jak w Skrzyszowie





Ta roślinka to dynia. która w tym momencie ma jakieś cztery metry zasięgu i dalej rośnie.





W tym roku znowu było mi dane spędzić trochę czasu na wsi w Skrzyszowie na zaproszenie Anielki i Mirka.
Tym razem jechałam z Anielką, więc podróż chociaż w strasznym upale i autobusie pamiętającym czasy PRL-u, przeleciała dość szybko. Po prostu przegadałyśmy te cztery godziny jak baby z magla - no w końcu nie widujemy się tak często jak byśmy chciały.

Skrzyszów powitał nas upałem, ale jakże innym niż ten miejski -  asfaltowo-spalinowy. Wszystko pachniało ogrodem, skoszoną trawą i jabłkami. Tylko cienia pod jabłonką zrobiło się mniej, bo trzeba było to sędziwe drzewko poprzycinać. Inna rzecz, że Mirkowi poprzycinało się za dużo, ale już rosną nowe gałęzie i za rok będzie lepiej.




To zdjęcie zrobiłam w czasie burzy z małym gradobiciem. Nagle, ni stąd, ni zowąd przylazły chmury i  z nieba poleciały sznury wody i kulki gradu a niebo błyskało jak na sesji fotograficznej.
 Ten grad był całkiem mały a narobił dziur w liściach fasolki, cukinii i dyni. To co by to było, gdyby był większy? W zeszłym roku widziałam dziury wielkości dwudziestogroszówek w panelach ochraniających dom. Nie chciałabym takim dostać po łbie. Tu na wsi widać, że na przyrodę nie ma mocnych.

Po  wizytach powitalnych u Teresy i Doroty - przyjaciółek Anielki i już moich- zabrałyśmy się za robienie przetworów. Najpierw zwizytowałyśmy targowisko w Końskich a potem skup owoców leśnych w Skrzyszowie. Dobroci było tak dużo, że nie wiedziałyśmy od czego zacząć.

Na pierwszy ogień poszły wiśnie.
Przywiozłam trochę cukru różanego do przetworów ale jak się okazało - niepotrzebnie, bo przy sąsiednim domu, u Marysi, rośnie olbrzymi krzak dzikiej róży. W dodatku takiej z wielowarstwowymi kwiatami, więc codziennie robiłam kwiatkobranie i w try miga był pełen słoiczek płatków przesypanych cukrem.
Część wiśni zrobiłyśmy eksperymentalnie, według nowego przepisu - z czekoladą. Matko - ależ to się okazało dobre!

Oto przepis na te dobroci :
półtora kg wiśni
pół kg cukru żelującego 3/1
albo fix zelujący 3/1 i ok szkl cukru
2 gorzkie czekolady min. 60%
szczypta cynamonu
kieliszek alkoholu - niekoniecznie

Wiśnie wydrylować, zasypać cukrem, odczekać aż puszczą sok i usmażyć. Do masy na końcu dodać połamane czekolady, cynamon i alkohol. Jeszcze chwilkę pogotować, mieszając, żeby czekolada nie przywarła i już - gotowe. Przekładać gorące do słoiczków, mocno zakręcić i odstawić.

Po powrocie do domu załapałam się jeszcze na wiśnie i zrobiłam sobie więcej tego cuda, ale po usmażeniu całość zmiksowałam i mam teraz takie pyszne smarowidełko do ciasta albo dodatek do lodów albo na jakąś inną rozpustę.

Po wiśniach przyszedł czas na mus z czarnej porzeczki, który przetarłyśmy przez sito, żeby pesteczki nie latały po uzębieniu, co w pewnym wieku jest dość kłopotliwe. No a potem zabrałyśmy się za jagody.
Tu dałyśmy upust fantazji na całego. Najpierw zachęcone poprzednim efektem usmażyłyśmy jagody z czekoladą. Potem dodałyśmy jeszcze krówki, żeby uzyskać smak karmelu. Wyszło całkiem dobrze, ale krówki były takie ciemne i straszne ciągutki, więc nie dały pożądanego smaku. Pewnie lepsze byłyby takie jasne i kruche. No cóż - zrobi się je z innymi owocami.
Część jagód zrobiłyśmy w sosie własnym. Po prostu do słoików wsypuje się owoce warstwami, na przemian z cukrem. Następnego dnia, kiedy puszczą sok dosypuje się wszystkiego aż będzie wyłaziło ze słoika. Zakręcamy, trochę wstrząsamy, żeby się wymieszało i od razu zagotowujemy. W czasie gotowania powstaje soczek a owoce są prawie w całości. Doskonale pasuje to do polewania pierogów z serem albo klusek na parze.
U Anielki fajnie się wszystko przetwarza, bo robimy to pod jabłonką, gdzie nie trzeba uważać na meble, soczek pryska na trawkę i jest dużo łatwiej posprzątać. Tym bardziej, że wyglądałyśmy jak pochlapane farbą - Anielka czerwoną (wiśnie) a ja fioletową (jagody). Takie dwa Dextery owocowe.

Udało mi się też załapać na grzybki. Oczywiście w skupie były świeżutkie kurki, ale Mirek poszedł na chwilę do lasu i przyniósł jeszcze bardziej świeże,do obiadku. Placki ziemniaczane z sosem kurkowym z pietruszką i szczypiorkiem ( prosto z grządki ) w śmietanie - palce lizać i błagać o dokładkę!!
Żyć i nie umierać.

Niestety trzeba było wracać. Żal było odjeżdżać, tym bardziej,że i Anielce było trochę smutno . Pocieszam się tym, że zostałam zaproszona na kolejny pobyt, w sezonie grzybowym, a miesiąc to znowuż nie taki kawał czasu. Oczywiście zostałam obdarowana czym chata bogata, a właściwie ogródki i dosłownie tylko gęsi w koszyku mi brakowało.
Cudowni ludzie i cudowne miejsce.
A na dokładkę był kotek a właściwie koteczka. Strasznie śmieszny.




Prawda, że śliczności? Oczka jak po makijażu, w czarnych obwódkach a łapki jak w bielutkich skarpetkach - cuduś.




 Teraz zabieram się za przetwory warzywne. Mam już cukinię, sporą ilość różnej cebuli i paprykę. Jeszcze tylko pomidory i - jazda.

A właściwie to  na złość Putinowi trzeba zabrać się za jabłka! Ale to w następnym wpisie.



2 komentarze:

  1. "Owocowe Dextery" :D
    Świetna sprawa z tymi wyjazdami na wieś - i przyjaźnie się podtrzymuje, i pyszne cuda gotuje... No i cicik uroczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygląd jak z horroru ale przetwory jak z bajki :D

      Usuń