obrazek

wtorek, 2 września 2014

Mięta przez rumianek







Śmiało mogę powiedzieć, że czuję miętę - dosłownie i w przenośni.





Koleżanka Józia postanowiła wyciąć miętę w swoim ogródku. Ponieważ to ziółko rośnie szybko i gęsto a w dodatku po ścięciu odrasta w dwójnasób, jak te łby smocze w bajce, trochę roboty  przy tym jest. No a ileż mięty zużywa przeciętny człowiek? Mnie wiadomość o miętowych żniwach niezmiernie ucieszyła - nareszcie będę miała coś do eksperymentowania.

Na wyprawę ruszyłam oczywiście z Irenką - równie szaloną jak ja. Ogródka Józi nie jestem w stanie opisać, - jest po prostu śliczny. Byłyśmy pełne podziwu dla pracy, którą musiała włożyć, żeby taki efekt osiągnąć.
Z zapałem zabrałyśmy się za rwanie mięty i w efekcie każda z nas miała pełną torbę pachnącego skarbu, do którego Józia dołożyła jeszcze jeżyny.


Cały wieczór zajęło mi segregowanie tego naboju, tak, żeby nie zdążyło zwiędnąć, bo ścięta mięta bardzo szybko traci świeżość. Ze wszystkich gałązek oberwałam najładniejsze listki , od razu pokroiłam je na drobne kawałki, włożyłam do woreczka i do lodówki.

Łodygi i brzydsze liście podzieliłam na pęczki i zamroziłam - będzie zapas na całą zimę do robienia esencji miętowej. Oczywiście od razu wyprodukowałam sobie nową porcję tego specyfiku, bo akurat mi sie skończył.
Następnego dnia zabrałam się za przetwory. Na pierwszy ogień poszły jabłka.

Obrane owoce rozdrobniłam w malakserze, zasypałam cukrem i dodałam sok z limonki, żeby nie ściemniały za szybko. Kupiłam limonkę bo cytryny są drogie jak piorun  a jeszcze nie wiadomo na jaką się trafi a taka limonka jest bardziej soczysta i skórkę ma cieńszą i ładniejszy aromat.  Potem dodałam do jabłek sporą garść pokrojonej mięty i smażyłam na małym ogniu, często mieszając, żeby całe owoce przeszły aromatem mięty. Kiedy dżemik się zrobił złoty a jabłka się ładnie zeszkliły dodałam żelujący fix i jeszcze chwilę pogotowałam. Wyszło bombowo - mięta delikatnie przełamała słodycz jabłek. Będzie fajny dodatek do ciasta.

W tym roku próbuję różne kwiatki ucierać z cukrem, bo mnie ciekawi które się najlepiej nadają do takiej przeróbki. Mam już różany, z z kwiatami czarnego bzu i lipowy. No to czemu by nie spróbować z miętą.
Do makutry wsypałam pokrojoną miętę i cukier. Po pół godzinie ucierania otrzymałam całkiem fajną zieloną, pachnącą masę. Zostawiłam to do wysuszenia i rano już mi się tak nie podobało. Soczek odparował i kolor stracił na intensywności ale nic to - teraz trzeba zrobić jakieś wypieki. Efekt może być ciekawy.



Następnie zabrałam się za próbę z naleweczką. Do słoika z resztką miodu wrzuciłam 2 gałązki mięty i zalałam to wódką, tak, żeby tylko przykryło roślinkę. Następnego dnia gałązki usunęłam, do słoja dolałam więcej wódki, wrzuciłam połówkę wyszorowanej limonki ze skórką i  odstawiłam, teraz już na dłużej. Sama jestem ciekawa co mi z tego wyjdzie.



To jest wielka micha śliwek, które dostałam od znajomych - Lusi i Erwina. Tak im obrodziło, że dzielili tym na prawo i lewo. Dla mnie wprost raj. Prawdę powiedziawszy to mam nieliche szczęście do znajomych. Nie chodzi tylko o to, że mnie obdarowują, ale, że mam tyle dobrych i życzliwych osób wokół siebie.




Tak, tak moi drodzy - te śliwki były wszystkie tej wielkości a w dodatku soczyste słodziutkie.
W sam raz, żeby je przerobić z czekoladą, tak jak poprzednio wiśnie. Wyszło mi bardzo smaczne smarowidełko.



A że jeszcze dostałam do tego torbę jabłek to zrobiłam sobie dżemik śliwkowo-jabłkowy z cynamonem.
Delicje.




A teraz przyszedł czas na czarny bez. Niestety spóźniłam się ze zbiorami, bo w nasłonecznionych miejscach jagody już wyschły i teraz trzeba się trochę nachodzić w poszukiwaniu dobrych owoców. Głupia ta pogoda w tym roku.




Przypominam, że bez obierać należy w rękawiczkach bo strasznie farbuje łapki i domyć je można tylko sokiem cytrynowym a cytryny , jak wiadomo drogie. No można jeszcze lekko rozcieńczyć kwasek cytrynowy i takim specyfikiem myć ręce po obieraniu owoców grzybów i buraków.

Cały zbiór przepuściłam przez sokownik. Część oczywiście z miętą, ale miałam jej już za mało i soczek nie ma tego smaku, jaki bym chciała. Żniwa bzowe jeszcze się nie skończyły, więc mam nadzieję na zrobienie jabłek smażonych w soku z tegoż owocu. Bardzo mi posmakowały te robione w zeszłym roku w Skrzyszowie. Tegoroczne nie będą już takie eko. Szkoda. Ale jak się nie co się lubi to się lubi cokolwiek.

Oczywiście w ferworze robienia przetworów zupełnie nie mam czasu na robótki. Pięknie wyczyszczone butelki i słoiki stoją sobie i czekają. Szkło cierpliwe jest, nie marudzi, nie więdnie i się nie psuje. Jak się odczepię od przyrody, to będzie więcej czasu.

Ale, żeby nie było tak bez niczego, to pochwalę się bransoletkami, które zrobiła moja córka Joasia.














  Fajne, prawda? I wszystkie poszły na pniu :)

A co z tym rumiankiem? A nic - jest dobry na wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz