Świadomość tego, że w lesie są grzyby rzuca mi się na mózg i działa jednostronnie ogłupiająco.
Kocham grzybobranie i cały ten mętlik związany z obieraniem i przeróbką grzybów.
Szczęśliwym trafem zaprzyjaźniłam się z takimi samymi wariatami grzybowymi - Anielką i Edkiem.
Łażenie po lesie sprawia nam niesamowitą frajdę i nawet kilkugodzinna wędrówka nas nie męczy.
Można więc sobie wyobrazić jak nas ucieszyło zaproszenie naszej koleżanki Jadzi, żeby przyjechać na grzybobranie do niej na wieś.
Zebraliśmy się w try miga i pojechaliśmy do Mierzyc. Wieś okazała się bardzo ładna, domek Jadzi i Józka - prześliczny a pogoda była jak na zamówienie.
Rankiem ruszyliśmy do lasu i co tu dużo gadać - euforia. Las, jak widać na zdjęciu - równiutki, wysoki dosłownie wyścielony grubym, miękkim mchem. A grzyby? O matko! - mnóstwo. Niektórych, takich pośledniejszych to wcale nie zbieraliśmy a były takie miejsca, gdzie z tą przysłowiową kosą człowiek mógłby polatać.
Największą frajdę mieliśmy ze znalezienia prawdziwka. Każdemu z nas udało się ten rarytas spotkać i z okrzykiem zwycięzcy wrzucić do koszyka.
Tak sobie pan borowik rośnie ...
a tak wygląda po zerwaniu.
A to jest nasz urobek. Kosze są trzy bo Józek poszedł do samochodu a Jadzia lata jeszcze po lesie.
A to portret zbiorowy naszych borowików.
A tak wygląda suszenie śliwek i podsuszanie grzybów na piecu węglowym.
Maciupeńka kuchnie letnia w przybudówce stała się przecudownym miejscem dzięki temu, że był tam właśnie taki piec. Prawdziwy ogień, ciepło i zapachy sprawiły, że wcale nie mieliśmy ochoty stamtąd wychodzić, więc po skończonej pracy z grzybami siedzieliśmy sobie i gawędziliśmy do późna.
A jeszcze na dodatek okazało się, że gospodarze mają śliwę, której owoce mają niesamowity smak i super słodycz. Co rusz ktoś sięgał po te smaczności i w końcu musieliśmy się powstrzymywać bo groziło nam przejedzenie albo coś innego - śliwki mają właściwości przeczyszczające, a to nie jest fajna sprawa na wycieczce.
Wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać.
Objuczeni przetworami, które zdążyłyśmy zrobić, podsuszonymi grzybami i obdarowani przez gospodarzy różnymi różnościami z ogrodu wróciliśmy do domu, obiecując sobie kolejną wycieczkę.
Ja to mam jednak szczęście...
Ogromne wiadro śliwek przerobiłam najprostszą metodą, jaką znam. Śliwki pokroiłam na połówki i wyrzuciłam pestki. Potem poukładałam je w słoikach,(śliwki, nie pestki) dość ciasno, przesypując cukrem, którego nie musiałam dawać dużo bo owoce były bardzo słodkie. Potem wystarczy je zagotować i surowiec na ciasto jest jak znalazł. Powideł nie cierpię ale kruche ciasto ze śliwkami uwielbiam.
Mniam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz