Na ogół szewc bez butów chodzi.
Okazało się, że potrzebuję jeszcze paru jajek, więc zabrałam się za wstążkowe, bo to najszybsza metoda. Wprawdzie potem pioruńsko bolą palce od szpilek, ale co tam.
Siłą rozpędu ukulałam jeszcze te zagruntowane, bo co mi się będą pętały po pudełku.
A potem spotkało mnie nie lada wyzwanie. Moja koleżanka Ela była od jakiegoś czasu posiadaczką strusiej wydmuszki. Dostała ją w całości jako jajko do skonsumowania. Niestety nic z tego nie wyszło, ponieważ jajeczko okazało się nieświeże. Skorupka stanowiła fajną ozdobę na święta.
Ela pomyślała, że dobrze by było ją ozdobić, więc mnie o to poprosiła.
Przez trzy dni gapiłam się na nią i dopasowywałam różne wzory i warianty. W końcu zabrałam się do roboty. Całą skorupkę pokryłam perłową pastą, która stworzyła piękną fakturę. Potem przykleiłam wzór serwetkowy i pomalowałam całość lakierem. Na pierwszą warstwę nałożyłam na końce jajka trochę patyny i jeszcze kilka razy pomalowałam lakierem. Otwory, które musiały być wywiercone, bo skorupa jest bardzo twarda, zakryłam koralikami na szpilkach jubilerskich.
Zdjęcia były robione na chybcika, bo musiałam oddać jajo i tło wyszło fatalnie. Niestety fotki obejrzałam później i - musztarda po obiedzie, czyli kiszka. Przyznaję, że przy tym strusiu miałam nieziemską frajdę.
Coś mi się zdaje, że kupię sobie takie wydmuchy. Ale to już na 100% na przyszłe święta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz