obrazek

niedziela, 22 czerwca 2014

Jaśmin





Latanie po krzakach jest zaraźliwe.





Moja pasja do zielska udzieliła się rodzinie i znajomym - hurra. Nareszcie mam towarzystwo do latania po krzaczorach. Na łowy wybrałam się ze szwagierką Irenką. Punktem docelowym został park w Świerklańcu - miejscowości sąsiadującej z naszą. Kiedyś go opiszę bo historia jest całkiem niczego sobie.

Jaśmin kwitnie i pachnie jak oszalały tak, że prosi się o zrywanie. Widoczny jest z daleka więc szybko dotarłyśmy do upragnionego celu i zbiór okazał się całkiem spory. Oczywiście pamiętałyśmy o tym, że nie należy ogałacać krzaczków do zera, bo to ani ładnie, ani ekologicznie ( nie wspominając o tym, że to jednak park). Tak sobie skubałyśmy to tu, to tam, przy okazji dorzucając do kompletu trochę kwiatów czarnego bzu.




Miałam jeszcze trochę czasu, więc poleciałam jeszcze po różę i oto efekt.

 Najbardziej pracochłonne jest obieranie całego kwiecia. Każde wymaga innej obróbki. Róży trzeba oberwać białe koniuszki, Bez delikatnie ściągnąć z gałązek a z jaśminu oberwać płatki. A do tego jeszcze dochodzi gonitwa za żyjątkami. Irenka obierała je po prostu przy otwartym oknie i wypraszała gości od razu na zewnątrz - super. Na drugi raz też tak zrobię.

No i co z tym jaśminem? A otóż część zostawiłam do wysuszenia. Ziółka i kwiatki suszę zawsze na papierowym ręczniku bo dobrze wchłania i oddaje wilgoć a poza tym widać czy gdzieś nie zawieruszyło się jeszcze jakieś zwierzątko. Po wysuszeniu jaśmin będzie świetnym dodatkiem do herbaty i ciast.

Drugą część płatków zalałam wódką i sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie. A troszkę płatków utarłam z cukrem i otrzymałam małą porcyjkę delikatnego syropu. Następnym razem zrobię więcej. Jeżeli będzie następny raz, bo pogoda jest do kitu i jaśmin może już po prosty opaść.

Świeży czarny bez zmieszałam ze zrobionym wcześniej bzowym cukrem i też zalałam wódką. Tu już widać efekt bo po kilku dniach płyn stał się bursztynowy a kwiatki brązowe. Dzisiaj przecedziłam wszystko przez gazę, dodałam do nalewki miodu i znowu odstawiłam. Pachniało zachęcająco.

Różę pokroiłam na drobne kawałki, zasypałam cukrem i wstawiłam do lodówki bo nie miałam pomysłu jak ją zużytkować. Następnego dnia kupiłam truskawki i rabarbar. Zabrałam się za robienie konfiturowych eksperymentów. Obrane owoce podzieliłam na porcje. Jedną część rabarbaru usmażyłam z truskawkami i różą a potem zmiksowałam na mus. Okazał się pyszny - lekko kwaskowaty z nutą różaną.

Resztę rabarbaru usmażyłam z syropem jaśminowym i resztką płatków różanych i też zmiksowałam na mus. Całość okazała się jeszcze lepsza. Jutro lecę z koleżankami Krysiami z Klubu na różę, więc dokupię sobie duuużo rabarbaru i zrobię następną porcję. Tę pierwszą poważnie nadszarpnęłam objadając się posmarowanymi waflami zbożowymi.






Od koleżanki dostałam piękny kielich szklany, z kobaltowymi końcówkami. Okleiłam go białym papierem ryżowym, zostawiając te niebieskie brzegi odsłonięte. Potem nakleiłam granatowe kwiaty a po zalakierowaniu i wysuszeniu "poprawiłam" ich brzegi białą konturówką.

No i wyszedł mi wazonik w sam raz na jaśmin, którego zapach towarzyszył mi przez kilka dni.
Z tego jaśminu to naprawdę fajny krzaczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz